Zacznę od tego, że do tej pory zawsze, ale to ZAWSZE używałam tuszy Maybelline. Praktycznie każdy spełniał moje wymagania, ale wiadomo jak to jest - co za dużo, to niezdrowo. Postanowiłam coś zmienić i zaopatrzyłam się w tusz do rzęs marki Miss Sporty. Oto pierwszy (i ostatni), po który sięgnęłam:
-pojemność - 8ml
-dostępność - mój kupiłam w Rossmannie
-cena - 15 zł
-klasyczna, duża szczoteczka, niewodoodporny
Co nam obiecuje producent? Otóż w wolnym tłumaczeniu z angielskiego (bo tylko angielskie napisy znajdziemy na opakowaniu) producent obiecuje nam natychmiastowy, 12-krotny wzrost objętości naszych rzęs. Bogata formuła zawierająca kolagen i jedwab zapewnia grube, idealnie podkreślone rzęsy. Zwiększ natychmiastowo swoje rzęsy i uzyskaj millinaire look.
Niestety, o ile nie mam żadnych obiekcji przeciwko Miss Sporty, to ten tusz jest niewypałem. Przede wszystkim - za dużo nabiera się na szczoteczkę. Trzeba rozdzielać rzęsy dodatkową szczoteczką, ja używam od jakiejś starej maskary. Kompletnie nie nadaje się do malowania dolnych rzęs - skleja je w dziwne, nienaturalne kupki, przy aplikacji niezbędny jest zapas patyczków do uszu, żeby powycierać ewentualne brudy. Na plus - ma naprawdę czarny odcień.
Mam go już jakieś 2 miesiące, więc trochę zgęstniał i jest nieco lepiej, ale i tak nikomu nie polecam.
Pozdrawiam,
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz