Makijaż Moda Paznokcie Projekt denko

środa, 27 listopada 2013

Truskawkowe pazury

Miałam dwa dni wolnego i wyleniłam się za wszystkie czasy. Nie to, żeby moja obecna praca była nadzwyczaj ciężka i męcząca, ale jak się nie ma nic do roboty to fajnie poleżeć w łóżku i oglądać seriale, nie?

Korzystając z wolnego czasu postanowiłam się trochę "odgruzować", no wiecie, peeling, maska na włosy, porządny masaż szczotką, porządne wysmarowanie się balsamem (bo nogi mam suche, że aż boli!). Tak mi dobrze szło, że postanowiłam zabrać się za paznokcie i stworzyć jakiś manicure.
Zobaczcie, co z tego wyszło!



Tych przyborów użyłam - żel do skórek Sally Hansen (chciałam ten niebieski, ale nie było), patyczki z Bootsa, dwa lakiery Barry M. oraz biały lakier do zdobień z Wibo, przywieziony jeszcze z Polski.


Na pierwszy ogień poszedł żel i patyczki.


Produkt do usuwania skórek jest bardzo rzadką galaretką, nakłada się go dość wygodnie, ale też wychodzi tego dosyć dużo. Czy działa?


Trochę na pewno ułatwia sprawę, ale czy tak super usuwa wszystkie skórki to nie powiedziałabym. Widzicie, że na palcu wskazującym zostały mi zadziorki. Ogólnie płytka zrobiła się czystsza i większa, chociaż nie mam jakiegoś ogromnego problemu skórkowego. Zauważyłam natomiast, że paznokcie mam bardzo suche i choć rosną świetnie, to przydałaby się jakaś pomoc w postaci odżywki.

Malujemy!




Na ostatnim zdjęciu widzimy dwie warstwy lakieru. Czas na zdobienia:



Robimy listki i...




..powstaje nam truskawka! :)

Zadziwiający fakt nr 1 - ta malowana lewą ręką wyszła lepiej, niż prawą!
Wiem, że nie jest to doskonałe wykonanie, ale nie za często bawię się w takie rzeczy, więc mam małą wprawę. A poza tym liczy się frajda! :)

Pomysł truskawki ściągnęłam i zinterpretowałam na swój sposób z bloga sióstr bukowskich - polecam zajrzeć.

Jak Wam się podoba?

Pozdrawiam,
Kasia
 


Nowe gadżety z wyjazdów

Moi drodzy,

coś się ostatnio obijam z postami i regularnością. Mam małe usprawiedliwienie - przez ostatni tydzień przygotowywaliśmy się do odwiedzin naszych pierwszych gości w Anglii. Byli to rodzice mojego chłopaka, więc musieliśmy starannie się przygotować, opracować wycieczki i plan zwiedzania, kupić bilety itp. Wizyta była krótka, ale bardzo intensywna, także teraz odpoczywamy :)

Oczywiście, goście mieli ochotę na zakupy w słynnym Primarku i nie tylko, tak więc i nam wpadło kilka gadżetów, które Wam pokażę.


Tutaj widzicie jakieś resztki biletów na pociąg, metro i ulotki z muzeów.
Fajną sprawą jest szczególnie ta ulotka z krasnalami, ponieważ zawiera...


...zniżki typu 2 za 1 na bilety do muzeum czy np. na obiad. Tutaj widzicie słynne muzeum figur woskowych Madame Tussauds - normalnie bilet kosztuje 30 funtów (!!!), ale jeśli przyjeżdżamy do Londynu pociągiem to możemy skorzystać ze zniżki i mamy 2 bilety w cenie jednego. Naprawdę się opłaca, dzięki tej ulotce wcześniej udało nam się zwiedzić stadion Arsenalu, a mój chłopak dostał za darmo oryginalną koszulkę tylko dlatego, że miał głupią ulotkę przy sobie.

Podczas wizyty przyszłych teściów udało nam się zobaczyć co nieco w Londynie, Bath Spa i Bournmouth.

W Bath na głównej ulicy stały dziewczyny i rozdawały darmowe szampony Batiste:


 Wersja dla blondynek i brunetek, 50 ml każda. Fajny gadżet, chyba zostawię sobie do samolotu czy na wyjazd, bo ogólnie mam dużą butlę z funciaka i też nie jest zły.

I jeszcze jedno zdjęcie-ciekawostka z Bath:


Nie wiem, czy to będzie widać na powiększeniu, ale sklep jest na ulicy Cheap Street, co brzmi śmiesznie, bo Banana Republic do tanich nie należy :) Oczywiście zdjęć mamy mnóstwo, ale nie będę Was męczyć.

Skupiłam się głównie na gadżetach, zresztą i tak żadnych wielkich zakupów nie chciałam robić.






Jak widać, kilka akcesoriów  do włosów, rozbawiły mnie te kolczyki, były różne wersje z innymi zwierzaczkami. Takie małe kolczyki są przydatne, jak się ma więcej dziurek w uszach, a ja akurat mam i planuje je ozdobić. Zresztą, za 1 f żal nie brać.

No i czas na deser, a mianowicie - świeczki! Jesteśmy maniakami świeczkowymi i kupiliśmy sobie małe co nieco:


 

Nasze nowości w pełnej krasie.
Oczywiście, jesteśmy bardzo ciekawi Yankee Candles, ale ze względu na inne wydatki musimy się zadowolić na razie malutkimi wersjami:


Czerwona o jakimś świątecznym zapachu jest już w użyciu.


Dwie jeszcze zapakowane. Dużo świec było na promocji, w sumie za te trzy wkładziki zapłaciliśmy 3,5 f, co chyba nie jest bardzo dużą kwotą. Niektóre największe świece były przecenione nawet na 12 f (z 19,99), co oczywiście bardzo nas kusiło, ale niestety tej akurat pokusie nie mogliśmy ulec.

Za to w TK Maxx zauroczyła nas ta wielka srebrna świeca o zapachu Vanilla Cream:


Kosztowała tylko 6f, a jest naprawdę olbrzymia. Mam nadzieję, że starczy na długo.
Obkupiliśmy się również w Primarku, te duże świece kosztują tylko 2f/sztuka i palą się około 2 tygodni        ( przy założeniu, że zapalmy świecę na jakieś 3 godz dziennie), także to w sumie dobra oferta.


No i oczywiście, nie mogło zabraknąć wkładów, 30szt/1,5 f. Prawdziwa promocja! :)


Palimy świece dość intensywnie już od jakiegoś czasu i nasuwa mi się jeden wniosek - tea lighty tudzież wkłady widoczne na powyższym zdjęciu są najbardziej niewydajne i nieekonomiczne. Dają fajny efekt, gdy jest ich dużo, no i oczywiście ładnie pachną, ale starczają na bardzo krótko. Przeważnie zaopatrujemy się w takie wkłady w Matalanie, gdzie 24 świeczki o dosyć dużej pojemności (te z Primarka są malutkie i cieniutkie), kosztują 3f i starczają na 2-3 dni intensywnego palenia. No cóż, kosztowne mamy hobby. :)

To wszystko na dzisiaj, mam teraz jeszcze jeden dzień wolnego ekstra w tygodniu, także postaram się przygotować więcej postów.

Do usłyszenia!
Kasia

piątek, 15 listopada 2013

Zapraszam na wycieczkę!

Kiedyś obiecałam Wam, że pokażę kilka zdjęć z tego urokliwego, magicznego miejsca, w którym teraz przebywam.

Zapraszam Was do Salisbury - miasta, które w ogóle nie wydaje się być angielskie i to nie tylko dlatego, że dziurawe drogi przypominają mi ojczyznę... :)

Z informacji geograficznych - Salisbury znajdziemy na południu Anglii, w hrabstwie Wiltshire. Jest to miejscowość typowo turystyczna, choć jedyną atrakcją jest tu anglikańska katedra! Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli, katedra to świetne miejsce, które naprawdę generuje ogromne przychody dla miasteczka, ale z drugiej strony w samym centrum Gdańska mamy kościół na kościele, a jakoś takich tłumów turystów i tylu autokarów tam nie widzę, niestety....
A zatem osławiona katedra w lecie:


Tereny zielone dookoła obiektu dostępne są do użytku publicznego, można więc leżakować, opalać się, spożywać pokarmy - aczkolwiek nie wchodzi w grę alkohol.

I jeszcze jedna rzecz a propos  geograficznego położenia Salisbury - miasto znajduje się w bardzo bliskiej odległości od Stonehenge, czyli tajemniczego kręgu utworzonego w równie tajemniczych okolicznościach z niezwykle ciężkich i rzadkich głazów. Wycieczkę w te rejony polecam w okresie letnim. Ja w lutym wyglądałam tak:

to coś, co trzymam to słuchawka. opowiadają o rodzajach mchów pokrywających głazy m. in.

 Architektura Salisbury obfituje w różnego rodzaju domostwa, które zdają się walczyć z prawami grawitacji:


Jedna z popularnych restauracji w bliskim sąsiedztwie katedry. Troszeczkę nierówne to pięterko :)


Takie domki spotkać tu można bardzo często.


 Zabudowa w samym centrum. Nie wiadomo, o co cho?

Za ciekawostkę można uznać malowidło upamiętniające 50. jubileusz panowania Elżbiety II:









Po drugiej stronie jezdni zobaczymy:


Zdarzają się też puby, których zabudowa jest zmienna:

To trzy różne budynki, ale pub ten sam. Do tego z całkiem fajnym ogródkiem na zapleczu.


 Latem wszędzie pełno było kwiatów.





Tutaj widać, że mamy w Salisbury rzeczkę.

To tyle moich zdjęć - na razie. Jeśli podobają Wam się takie posty krajoznawcze to napiszcie, postaram się sfotografować więcej ciekawostek.

Od siebie mogę napisać, że bardzo podoba mi się to miasto, a w okresie letnim, gdy było pełno turystów, czułam się wręcz jak na wakacjach!

Jak Wam się podoba w Salisbury?
Pozdrawiam,
Kasia

środa, 6 listopada 2013

Zakupy z okazji wyjazdu i nowej pracy

Moi drodzy!
Listopad póki co zapowiada się ZNAKOMICIE!!! Udało mi się wybrać w odwiedziny do mojej rodziny w Manchesterze i podczas tych krótkich wakacji dowiedziałam się, że mam nową pracę! Hurra! Moja radość jest wielka - nie jest to wprawdzie żaden awans finansowy, dalej zostaję sprzedawcą, ale już nie w sklepie spożywczym tylko odzieżowym i to w dużej, jak również znanej firmie :) Znów mogę malować paznokcie!

Z tej okazji kupiłam sobie kilka rzeczy - część w Manchesterze, część w Salisbury,  i zapraszam Was na mały haul:


Z góry przepraszam za złą jakość zdjęć, ale tak szybko robi się ciemno, że to aż niewiarygodne. Do tego nawet w dzień jest ostatnio pochmurno i nie ma dogodnych warunków do fotografii. Mam nadzieję, że coś tam zobaczycie.

Te gadżety po lewej stronie to wkład mojego chłopaka - kupił sobie najnowszego Battlefielda i dostał nieśmiertelnik w dodatku, bo jako jedna z 3 osób ustawił się w kolejce w sklepie z grami o północy w dzień premiery. Także ten...chciał się pochwalić chyba :)


Szampon kokosowy Vatika wypatrzyłam w lokalnej Asdzie w Manchesterze. Byłam zdziwiona, że mają tak rozwinięty dział z tego typu kosmetykami - można było kupić kilka najpopularniejszych olejów, kosmetyki do twarzy i mydła, wszystko "indyjskie". Szampon jest przeznaczony do włosów bez objętości. Zobaczymy.
Balsam do zakup mojego chłopaka, który używa tego kosmetyku regularnie. Wstyd się przyznać, bo ja nie bardzo.


Duży zmywacz Boots - gratis do zakupów. W końcu znów mogę malować paznokcie! :)
Pianka do golenia - funciak. Zobaczymy, czy fajna.
Żel do kąpieli o zapachu malin i jagód - pięknie pachnie!


Nigdy nie lubiłam Rexony, a po ten dezodorant sięgnęłam w momencie kryzysu finansowego i nie żałuję! To mój ulubiony dezodorant. Pięknie pachnie cały dzień! Już wiem, że będę go kupować ponownie!


W końcu jest! Mój pierwszy pędzelek typu flat top z Eco Tools. Zadecydowała cena oczywiście, jutro będę go używać po raz pierwszy. Póki co stwierdzam, że jest nieprzyzwoicie mięciutki.


Lakiery Barry M kupione w Manchesterze. 3 za 2, żal nie brać, nie? :)


Ponieważ w drogę powrotną z Manch do Salisbury wzięłam wszystko za wyjątkiem mojego podkładu z Rimmela, musiałam znaleźć zastępcę. Paulina poleciła mi wczoraj Revlon Photoready, więc bez namysłu poszłam dziś do Bootsa i kupiłam go dla siebie. Nawet kolor wybrałam ten sam :)


I na koniec drobiazgi - temperówka do kredek, tania pomadka ochronna i płynny eyeliner, bo choć kocham kredki Supershock to nabrałam ochoty na liner.

Szczerze? Nie mogę się doczekać jutra i wypróbowania pędzelka oraz podkładu. No i jutro mój drugi dzień w nowej pracy, oby było równie przyjemnie, co do tej pory.

Pozdrawiam wszystkich czytelników!
Kasia