Makijaż Moda Paznokcie Projekt denko

piątek, 30 grudnia 2011

Sylwestrowe szaleństwa

Już jutro Sylwester - nie da się ukryć, że ten rok zleciał w zastraszająco szybkim tempie. Niedługo będę obchodzić kolejne urodziny, a że wkraczam już w poważny wiek, czas zastanowić się nad pierwszym kremem przeciwzmarszczkowym pod oczy. Niestety! Ale, ale - nie ma co martwić się na zapas, w sylwestrową noc zamierzam szaleć w klubie do samego rana! (już mnie boli głowa! :D)
Sylwestrowy look planowałam od dawna. Oto, co wymyśliłam:
1) Sukienka - koronkowa sukienka z Dorothy Perkins w kolorze ciemnoszaro-zielonym. Trochę podobna do tych:

2) Buty - wiązane jak łyżwy botki z Deichmanna, podobne do tych:


3) Torebka - ze złotym zapięciem i łańcuchem, prawie jak ta ;)
Jeśli chodzi o makijaż - stawiam na złoto. Moje inspiracje:
Zamierzam osiągnąć taki efekt za pomocą, między innymi, następujących kosmetyków:

Cienie do powiek Bell z diamentową bazą, złoty cień Essence, który pokazywałam we wcześniejszym poście, sztuczne rzęsy z Wibo i lakier z Essence, zielony z brokatem - już zdążyłam pomalować pazury i jest po prostu GENIALNY!
No i na sam koniec - fryzura. Interesuje mnie wysoki kucyk w rockowym wydaniu, coś takiego:

Mam nadzieję, że dużą objętość pomoże mi uzyskać mój nowy puder do włosów z got2be. Póki co używałam go raz i mogę stwierdzić, że wszystko, co o nim czytałam, to prawda - włosy po użyciu są szorstkie, ale wystarczy przeczesać je palcami, by zrobiły się uniesione. Wspaniały :D

A dla cierpliwych, w nagrodę, zdjęcie rzeczywistego zestawu, w którym idę:
Jeszcze nie wiem, czy na pewno biorę marynarkę i czy założę pasek w talii, ale generalnie tak to będzie wyglądało. Trzymajcie kciuki, żeby udało mi się przykleić rzęsy.

Życzę wszystkim wspaniałej zabawy i wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Do usłyszenia w styczniu 2012! :)
Pozdrawiam, Kasia

ps - pochodzenie zdjęć; gł. google, część jest moich prywatnych, jeden ze złotych makijaży pochodzi ze strony youtubowiczki.pl

czwartek, 22 grudnia 2011

Idą święta...

Pierwsze świąteczne drobiazgi, które otrzymałam:

Limitowany "czteropak" Coca-Coli w butelkach stylizowanych na te, w których sprzedawano ją w 1886 roku - do kupienia w Piotrze i Pawle :). Do tego Lip Smacker o smaku waniliowej coli, mini Twixy w metalowym opakowaniu, mini żel Hello Kitty o zapachu landrynek i złoty cień Essence.


Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim przede wszystkim zdrowia i pieniędzy :) A na dokładkę - dużooo miłości. A jutro życzę sobie i wszystkim tym, którzy na święta muszą gdzieś dojechać, by udało im się wsiąść do pociągów, dojechać do domu cało i w miarę ludzkich warunkach.

Pozdrawiam,
Kasia

niedziela, 18 grudnia 2011

Najtrudniejszy pierwszy krok ...

Moja współblogowiczka już na dobre rozgościła się na naszym blogu, więc postanowiłam się zmobilizować i napisać coś, by nie zostawać w tyle :)

Bardzo długo zastanawiałam się, o czym ma być mój pierwszy post. Z racji jego ważności chciałam napisać o czymś naprawdę wyjątkowym i niezastąpionym w moim codziennym makijażu. I wymyśliłam.

Postanowiłam pokazać wam moje ulubione pędzle.

1. Pędzel do bronzera Ecotools

Po prostu idealny. Moim zdaniem powinien znaleźć się w każdej kobiecej kosmetyczce. Niezależnie od tego czy jest to wprawiona makijażystka, czy dziewczyna dopiero zaczynająca swą przygodę z makijażem. Bardzo dokładnie rozprowadza bronzer, nie robiąc przy tym plam. Ja zgodnie z jego przeznaczeniem używam go do bronzera, ale dużą jego zaletą jest to, że spokojnie może zastąpić też pędzel do pudru czy do różu. Poza tym uwielbiam jego kształt. Krótka, bambusowa raczka, która idealnie leży w dłoni i miękkie syntetyczne włosie, które na pewno nikogo nie uczuli. Ponadto, do produkcji pędzli tej firmy użyto materiałów naturalnych i pozyskiwanych drogą recyclingu.

2. Pędzel do eyelinera Inglot n. 30T

Namalowanie kreski tym pędzlem jest banalnie proste. Niezależnie od tego czy malujemy siebie czy kogoś innego kreska zawsze wychodzi idealna. Pędzel jest doskonale wyprofilowany, co sprawia, że manewrowanie nim jest niezwykle łatwe, czy to w kąciku oka czy przy wyciąganiu kreski na zewnątrz.

3. Pędzel do cieni Maestro nr. 320 r. 12



To duży, języczkowy pędzel, który idealnie sprawdza się w sytuacjach, kiedy chcemy szybko nałożyć cień na całą powiekę. Ja używam go zwykle do nakładania jasnych cieni bazowych. 1, 2, 3 i mamy nałożony cień. Przydatny zwłaszcza rano, kiedy nie ma czasu na wykonanie precyzyjnego, wyszukanego makijażu.

4. Pędzel do cieni nr. 410 r. 8

Mój faworyt, jeśli chodzi o konturowanie oka. Możemy nim wyczarować naprawdę świetny makijaż. Wyprofilować powiekę, przyciemnić zewnętrzny kącik czy nadać oku głębi. Idealnie wchodzi w załamanie powieki nadając jej odpowiedni kształt. Mam dwa takie pędzle a i tak nie nadążam z ich myciem bo używam ich naprawdę codziennie. Planuję zakup jeszcze jednego

Jedynym, moim zdaniem, minusem pędzli maestro jest ich za długa rączka, która gdy maluję się przy blisko postawionym lustrze obija się o nie i trochę utrudnia manewrowanie. Ale jest to wada, która w porównaniu z jego zaletami jest niewielka.

Pozdrawiam, Paulina

Mój KWC - żel do ciała Babydream !

Dzisiaj chciałabym zaprezentować kosmetyk, bez którego nie wyobrażam sobie..życia?:) Nie, to za dużo powiedziane. Ale na pewno jest to produkt, który po prostu musi być w mojej łazience. O kim mowa? O żelu Baby Dream
Nigdy nie byłam fanką stosowania kosmetyków dla dzieci. Odkąd jednak kupiłam ten żel po raz pierwszy, moje nastawienie uległo zmianie. Pierwszą butelkę Babydream`u kupiłam w akcie desperacji - nie wiedziałam już, co mam zrobić z moją wysuszoną skórą twarzy. Myślałam, że pielęgnacja bez użycia wody powinna wystarczyć, jednak sytuacja robiła się coraz gorsza, a moje suche skórki nie dawały mi żyć. Posiedziałam na Wizażu, na blogach i stwierdziłam, że spróbuję myć twarz żelem, wybór padł na Babydream. Od tamtej pory się nie rozstajemy. Kosmetyk zdecydowanie poprawił stan mojej cery. Jak się okazało później, jest to produkt uniwersalny. Oto moje zastosowania żelu:
  • żel do twarzy - podsumowując to, co napisane powyżej - świetnie sprawuje się przy oczyszczaniu suchej cery, doskonale zmywa makijaż (!)
  • szampon do włosów - świetnie oczyszcza włosy, bardzo niewiele się pieni, ma delikatny skład, idealny do zmywania olejów
  • płyn do higieny intymnej - ze względu na swój delikatny skład doskonale sprawdza się także i w tej roli, nigdy nie zrobił mi krzywdy
  • płyn do prania pędzli - nie jestem pędzlomaniaczką, mam zaledwie kilka pędzelków, ale niezależnie od ilości - trzeba je porządnie wymyć; po raz kolejny Babydream spisuje się świetnie
  • żel do kąpieli - podstawowe zastosowanie kosmetyku, jednak w tej roli wykorzystuję go naprawdę sporadycznie, najczęściej na wyjazdach, gdzie po prostu zamiast trzech butelek - żelu do kąpieli, żelu do twarzy i płynu do higieny intymnej, zabieram jedną butelkę Babydreamu i dzięki temu oszczędzam mnóstwo miejsca w walizce
Żel dostępny jest w każdym Rossmannie, pół litrowa butla kosztuje zaledwie 10 zł, a starcza mi na około 3-4 miesiące. Naprawdę polecam!
Kasia

środa, 14 grudnia 2011

Nowości, nowości!

W ostatnich dniach przybyło mi kilka nowych kosmetyków:), oto one :
Pierwsze dwa z nich to zestaw Iwostinu - Krem ochronny z lipidami SPF15 na zimę oraz Krem do rąk pielęgnacyjny SPF10. Zimowy krem z Iwostinu był na mojej liście zakupowych must-have`ów już od jakiegoś czasu, toteż gdy zobaczyłam w Super Phramie ten przepiękny zestawik w jakże atrakcyjnej cenie 33 zł, nie wahałam się ani chwili (tym bardziej, że płacił mój chłopak). Co więcej, gdy przy kasie podałam moją kartę Life Style okazało się, że kremy kosztują jeszcze mniej - bo 26 zł. Promocja nie do pogardzenia.
Gorzej jest jeśli chodzi o działanie produktów - spodziewałam się czegoś bardzo odżywczego, tymczasem ani krem do twarzy, ani do rąk do takich nie należą. Krem do twarzy jest dosyć "tępy" przy rozsmarowywaniu, bieli skórę, ale po kilku chwilach ładnie się wchłania. Mam skórę normalną z tendencją do suchej (a nawet bardzo suchej) w okresie zimowym, ale po tym produkcie nie mam uczucia "przedobrzenia" substancjami odżywczymi. Jestem póki co trochę rozczarowana, ale będę dalej używać - niektórym kosmetykom trzeba dać szansę się wykazać.
Co do kremu do rąk - przyjemny, ale również nic super odżywczego. Po prostu krem na co dzień, chociaż na plus muszę zaznaczyć, że nieco chyba poprawił mi kondycję skórek.
Kolejne nowości to znane wszystkim maseczki Biovax:
Fioletowa do włosów ciemnych, żółta do przetłuszczających się. Wiele o nich czytałam, ale jakoś nigdy nie miałam okazji wypróbować osobiście. Pierwsze testowanie już w ten weekend :)
No i na końcu mój nowy podkład, Catrice Photo Finish:
Kupiłam go w Naturze i również udało mi się trafić na promocję - 26 zł. Cena regularna nie przekracza 30 zł, także nie jest to szczególnie drogi produkt. Wcześniej używałam przez dłuuuugi czas Revlon Colorstay dla skóry normalnej i suchej. Chciałam, by mój nowy podkład miał podobną do Revlona treściwą konsystencję i zapewniał dobre krycie. Po wielogodzinnych analizach Wizażu :) zdecydowałam się na Catrice. Póki co - nie żałuję. Podkład jest co prawda nieco lżejszy, bardziej pudrowy niż Revlon, ale dobrze kryje i przyjemnie się rozprowadza. Makijaż trzyma mi się cały dzień. Jeśli chodzi o gamę kolorystyczną to nie jest może ona imponująca, ale myślę, że zadowoli większość Pań. Mam jasną karnację, jednak zdecydowałam się na odcień Rosy Beige - drugi w kolejności. Podkład ładnie stapia mi się z cerą, myślę, że to kolejny plus. Wygodna pompka i solidne szklane opakowanie to kolejne zalety tego produktu. Na chwilę obecną jestem zadowolona i polecam, szczególnie, że jest to mój pierwszy produkt z firmy Catrice.
To by było na tyle jeśli chodzi o kosmetyczne nowości. Od jutra intensywnie zabieram się za kupowanie świątecznych prezentów :) Pozdrawiam!
Kasia

niedziela, 4 grudnia 2011

KillyS, Lovely i Eveline - czyli recenzja 3 odżywek do paznokci

W dzisiejszym poście, zgodnie z tym co głosi jego tytuł, chciałabym przedstawić Wam trzy odżywki do paznokci, których używałam w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Oto one:
Lovely serum wzmacniające z wapniem i witaminą C, KillyS Bomba Witaminowa i Eveline Paznokcie Twarde i Lśniące jak Diament. Produkty te są dobrze wszystkim znane, mają wysokie oceny na Wizażu, są szeroko komentowane na różnych forach. Czas, bym i ja wtrąciła swoje trzy grosze w tym temacie.
Od razu muszę zaznaczyć, iż dwie pierwsze odżywki kupiłam i używałam w czasach, kiedy pracowałam w sklepie odzieżowym. Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim to, iż moje dłonie były ciągle w ruchu - kontakt z ubraniami, manekinami, klipsami powodował, że moje paznokcie ciągle się łamały i dramatycznie wręcz rozdwajały. Tak więc nie da się ukryć, iż odżywki miały utrudnione zadanie. I niestety, żadna mu nie podołała.
  • Różowe Lovely nie pomogło moim paznokciom w ogóle. A używałam go naprawdę regularnie przez kilka tygodni. Na plus mogę zaznaczyć niską cenę - mniej niż 10 zł, wydajność oraz fakt, iż nie szkodzi skórkom, a wręcz przeciwnie - jeśli trochę "wyjedziemy" odżywką poza paznokieć nasze skórki na tym zyskają. Być może trzeba zużyć kilka buteleczek tego produktu - ta, którą widzicie na zdjęciu jest pierwszą i jedyną, którą kupiłam. Staram się ją sukcesywnie zużywać właśnie do skórek i do paznokci u stóp.
  • Bomba Witaminowa KillyS - cóż, w tym przypadku mam mieszane uczucia. Do połowy opakowania odżywka spisywała się doskonale. Świetnie wyglądała sama na paznokciach, nadawała im blasku. Położona pod kolorowy lakier przedłużała jego trwałość. Mam wrażenie, że nieco wyrównała płytkę moich paznokci u stóp. Niestety, mniej więcej od połowy opakowania stała się okropna - zaczęły pojawiać się jakieś bąbelki, które uniemożliwiły nałożenie na nią jakiegokolwiek innego lakieru, szybko odpryskiwała. Jest dostępna w Super Pharmie i Tesco za około 13 zł. Miałam dwa opakowania tego produktu i już go raczej nie kupię.
Odżywka Eveline to nowość w mojej kosmetyczce, używam jej od około dwóch, trzech tygodni. Kupiłam w Rossmannie w promocji za niecałe 10zł. Producent pisze, iż jest to "ekstremalnie wzmacniająca odżywka zabezpieczająca słabe paznokcie przed łamaniem, pękaniem i rozdwajaniem". Przed użyciem należy zabezpieczyć skórki oliwką. Produkt nakłada się podobnie do odżywek Nail Teka - przez 3 dni dokładamy kolejne warstwy, zmywamy i zaczynamy od nowa. Zacznę od tego, że problem rozdwojonych paznokci zniknął odkąd zmieniłam pracę. Od dwóch miesięcy nie mam już kontaktu z ubraniami ani niczym podobnym, mogę wręcz powiedzieć, że dłonie służą mi wyłącznie do ozdoby. Pozostał niestety problem łamliwości. I niestety, ale póki co Eveline sobie z nim nie radzi. Jednak nie zamierzam rezygnować z tej odżywki, a to dlatego, że pomalowane nią paznokcie wyglądają PRZEPIĘKNIE. Odżywka daje efekt whitenera, jakby delikatnego frencha - końcówki (jeśli udaje mi się je nieco wyhodować :) ) są wybielone, płytka ma jasnomleczny kolor. Osobiście jestem zachwycona.
To już koniec moich refleksji na temat odżywek, ale zastanawiam się tak ogólnie - co można zrobić, by paznokcie się nie łamały? Nie lubię za bardzo łykania tabletek, jak już to wolę stosować zdrową dietę, tylko czy to pomoże? Sama nie wiem, co robić. Chyba nigdy nie uda mi się utrzymać paznokci dłuższych niż kilka milimetrów.
Pozdrawiam,
Kasia

czwartek, 1 grudnia 2011

Zakupki, zakupki!

Wczoraj, po trzymiesięcznej przerwie spowodowanej bezrobociem ( :( ), zawitałam w Rossmannie na zakupach. Radość moja była wielka, tym bardziej, że zakupy kosmetyczne są dla mnie rytuałem - przez kilka dni obmyślam szczegółowo listę zakupów, sprawdzam opinie na wizażu i na blogach, i dopiero po takich przygotowaniach ruszam na łowy. W tym miesiącu musiałam niestety się mocno ograniczyć do rzeczy naprawdę najpotrzebniejszych, ale i tak jestem przeszczęśliwa :) Oto, co kupiłam:
Olejek rycynowy, oliwka pielęgnacyjna z ekologicznym olejkiem migdałowym Hipp, krem do stóp Ziai, antyperspirant Nivea Angel Star - koleżanka mnie kiedyś skrytykowała, że używam rzeczy dla nastolatek. Mówcie co chcecie, ja kocham ten zapach (gwarantowany efekt WoW), poza tym dezodorant jest jak dla mnie naprawdę skuteczny, więc z chęcią do niego powróciłam. Coś co lubię, czyli lakier w intensywnym morskim odcieniu za 2 zł, a w tle - ściereczki z mikrofibry.
Ktoś, kto spędza dużo czasu na wizażu na pewno załapał w lot, iż te zakupy zrobiłam typowo pod metodę OCM. Rozszyfrować skrótu za bardzo nie potrafię, ale chodzi o innowacyjny (jak dla mnie) sposób oczyszczania twarzy przy pomocy mieszanki olejów - rycynowego i oliwki dla dzieci. Pierwszy raz o tej metodzie przeczytałam na blogu Idalii, tu macie link do posta, w którym dokładnie, krok po kroku wyjaśnione jest, jak należy łączyć oleje i czyścić twarz -> Metoda OCM Pomysł wydaje mi się godny wypróbowania, szczególnie ze względu na fakt, iż moja skóra ma tendencje do przesuszania, zwłaszcza zimą. W zeszłym roku przeżywałam ciężkie chwile, próbując pozbyć się suchych skórek. I choć w tym roku prawdziwe mrozy jeszcze nie nadeszły, wolę zapobiegać nadmiernemu przesuszeniu twarzy. Dziś po raz pierwszy będę tworzyć tę miksturę, trzymajcie kciuki, żebym wyszła z tego cało :D ( lub też "ogromną ręką", jak mawiała Mariolka z kaberetu)
W sklepiku typu "U nas zawsze najtaniej" kupiłam też komplecik cieni:
Cienie do powiek marki Butterfly, producentem jest Verona. Opakowanie ma 5,5 grama, koszt: 5zł. Mimo niskiej ceny nie byłam przekonana do tego zakupu. Wiadomo, jak to jest z cieniami za 5 zl - są albo rewelacyjne, albo kompletnie beznadziejne. Zaryzykowałam jednak i...nie żałuję! To jeden z moich bardziej trafionych kosmetycznych zakupów ostatnimi czasy. Jedyne, czego żałuję, to brak dobrego aparatu, dzięki któremu mogłybyście zobaczyć prawdziwe kolory tych cieni. Spróbuję o nich..opowiedzieć. Biały i szary po prawej stronie są rzeczywiście białe i szare - jasne, rozświetlające, mocno perłowe cienie. Fioletowy i granatowy w ostatnim rządku są naprawdę ciemne i bardziej matowe, dosyć podobne do siebie. Między szarym a granatem jest cudowny łososiowy odcień, mój ulubiony w codziennym makijażu. Dwa jasnofioletowe cienie okalające czerwony po lewej stronie paletki mają podobne odcienie. Czerwono-różowy pomiędzy nimi jest natomiast bardzo intensywny i soczysty, w sam raz na imprezę. Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tej paletki, być może kupię jeszcze jakąś, tym bardziej, że cena jest bardzo przyzwoita, a cienie wykonane są w POLSCE, a nie żadnych Chinach.
Na sam koniec zostawiłam "projekt denko", czyli wykończony dezodorant Nivei:
Swego czasu był on popularny na blogach, chyba była na niego jakaś promocja. Ja go kupiłam właśnie przez tą koleżankę, co to krzyczała, że kupuje dezodoranty dla nastolatek. Dezodorant ten ma chronić białe ubrania przed żołtymi plamami, a czarne przed białymi. Dodatkowo, zapewnia 48-godzinną ochronę przed potem. Jak dla mnie sprawdził się tylko w jednej z tych trzech rzeczy - nie zostawia białych smug na czarnych ubraniach. Chroni w miarę dobrze, ale nie ma mowy o 48 godzinach, chyba że ktoś się w ogóle nie poci. Mam wrażenie, że nieco wysuszył mi skórę pod pachami.
To by było na tyle dziś. Pozdrawiam!
Kasia

niedziela, 20 listopada 2011

Tanie i naprawdę dobre

Dzisiejszy post chciałabym zadedykować jednemu z moich ulubionych balsamów do ciała. Przed Wami oliwkowy balsam do ciała z Isany.
Balsam dostępny jest również w wersji butelkowej, ale ja zwykle wybieram ten w słoiku. Koszt 500ml słoja to około 10 zł. O tym balsamie mogę powiedzieć same dobre rzeczy. Po pierwsze, skutecznie nawilża suchą skórę - a moja zimą jest tak sucha, że jak długo się nie smaruję niczym to mnie normalnie boli. Po drugie, ma przyjemną konsystencję - nie za rzadki, nie za gęsty. Oczywiście, jak nałożymy do zbyt dużo to będzie się troszkę dłużej wchłaniał, ale generalnie nie sprawia większych problemów. Bardzo wydajny, głównie dzięki swojemu opakowaniu - można wydobyć każdą odrobinkę, która nam została.
Jedynym minusem może być zapach balsamu. Jeżeli ktoś spodziewa się cudownej woni, która pozostanie na jego ciele jeszcze długie godziny po użyciu, może się rozczarować, sięgając po Isanę. Moim zdaniem zapach jest bardzo neutralny, w zupełności mi odpowiada.
Jest to produkt, który zawsze mam w łazience i mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto chciałby trochę podratować budżet. Naprawdę solidny balsam za niewielkie pieniądze.
A propos tematu balsamów, miałam okazję wypróbować produkt Garniera, Nawilżająca pielęgnacja z olejkiem z mango:
7ml próbka wystarczyła mi na porządne wysmarowanie jednej łydki i byle jakie drugiej. Niestety, nie odczuwałam zapewnianej intensywnej pięlęgnacji. Próbka bardzo mnie rozczarowała. Balsam był bardzo wodnisty, nieprzyjemnie się rozsmarowywał i słabo wchłaniał. Moje łydki nawet nie odczuły, że czymś je posmarowałam. Zdecydowanie nie polecam! Możliwe, że trafiła mi się felerna próbka, ale i tak nie zaryzykowałabym kupna pełnowymiarowej butelki tego balsamu.

Pozdrawiam!
Kasia

sobota, 12 listopada 2011

Krótki post o zmywaczach do paznokci

Mogłoby się wydawać, że o zmywaczu do paznokci nie można zbyt dużo powiedzieć. Ma po prostu dobrze zmywać lakier, end of story. Do niedawna sama w to święcie wierzyłam. Myślałam: "Zmywacz to zmywacz, trochę pośmierdzi i tyle". Okazało się, że prawda wygląda inaczej.

Przedstawiam Wam dwa, na pozór niemal identyczne zmywacze z Isany.
Zmywacz bardziej różowy jest bezacetonowy, a więc pozornie zdrowszy dla paznokci. Do tej pory był moim ideałem. Szybko zmywał każdy, nawet bardzo ciemny lakier. Do tego można go kupić w dużej 125 ml butelce za rozsądną cenę. Jak już pisałam, zmywacz to zmywacz, więc za rozdwajające się paznokcie, nierówną, wysuszoną płytkę i fatalny stan skórek obwiniałam do tej pory głównie moją pracę, złą dietę, niekonsekwentną pielęgnację dłoni. Aż pewnego dnia, podczas zmywania starego lakieru opadły mi klapki z oczu! I zauważyłam, że to właśnie różowa Isana wysusza moje paznokcie i skórki do białości. Czym prędzej poszła w odstawkę. Sięgnęłam po wersję zieloną "o zapachu migdałów" (nic podobnego, nie dajcie się nabrać) i efekt wysuszenia zniknął jak zły duch.

A teraz zmywacz - zaskoczka. Dowód na to, że nie każdy zmywacz musi śmierdzieć. Oto przed Wami Sensique o zapachu winogron
Kupiłam go oczywiście przypadkiem, będąc w potrzebie. Generalnie nie miałam dobrego zdania o zmywaczach z Natury. Wiele lat temu kupiłam jeden i niestety nie spełniał swej podstawowej funkcji - lakier po kontakcie z tym zmywaczem pozostawał w stanie nienaruszonym. No ale potrzeba to potrzeba, więc kupiłam. Co się okazało, zmywacz działa i...pachnie! Chemicznie, ale pachnie, a przyjemna (moim zdaniem) woń utrzymuje się na paznokciach jeszcze przez jakiś czas po użyciu. Także polecam wypróbować, koszt takiego produktu to około 2 zł.

Pozdrawiam!
Kasia

W poszukiwaniu ideału...

Prawda to powszechnienie znana - piękne włosy są wizytówką i dumą każdej kobiety. Dlatego mój pierwszy post pragnę poświęcić powyższej tematyce. A dokładniej - moim problemom związanym z pielęgnacją włosów. Mimo bogactwa środków, które mają zapewnić mej czuprynie zjawiskowy wygląd, ja ciągle nie mogę znaleźć szamponu idealnego. Idealnego, a więc takiego, który odświeżałby moje przetłuszczające się ostatnio włosy, dodawał im blasku i sypkości.

Wszystkie moje problemy zaczęły się, gdy postanowiłam odstawić mój ukochany szampon - czarną rzepę z Malwy. Wiadomo, włosy się przyzwyczajają do produktu, którego używa się zbyt długo. Jak się później okazało, znalezienie godnego następcy było niezwykle trudne, stąd też przez moją łazienkę przewinęło się przez ostatnie 4 miesiące ładnych kilka szamponów, które chciałabym Wam przedstawić.

Jednym z nich jest szampon pokrzywowy z Evy Natury
Generalnie, od dłuższego już czasu staram się wybierać szampony ziołowe, z możliwie jak najkrótszym składem. Wydawało mi się, że Eva Natura będzie dobrym wyborem, tym bardziej, że już kiedyś miałam do czynienia z ich szamponami i pozostały mi raczej dobre wspomnienia. Niestety, tym razem było inaczej - wersja pokrzywowa okazała się kompletną porażką. Pierwsze dwa, trzy użycia były jeszcze znośne - włosy wydawały się oczyszczone i miłe w dotyku. Kolejne mycia dawały coraz gorsze efekty, czupryna była pozbawiona witalności, włosy przyklapnięte, jakby posklejane, nadawały się tylko do kolejnego mycia. Ponieważ nie mam w zwyczaju wyrzucać kosmetyków, starałam się go używać od czasu do czasu, ale nie byłam w stanie wykończyć 300ml butelki, więc końcówkę wyrzuciłam.

Kolejny produkt, który miałam okazję testować, dostałam w prezencie.
Jest to szampon stworzony z myślą o długich włosach, czyli wydawałoby sie, że coś w sam raz dla mnie. Producent obiecuje potrójną regenerację i ochronę długich włosów od nasady aż po same końce. Jak oceniam ten produkt? Cóż, nie jest aż taki zły. Ma przyjemny zapach, włosy stają się po nim bardzo miękkie, lejące. Jego podstawową wadą jest słabe oczyszczanie - miałam wrażenie, że myję włosy jakąś odżywką, a nie szamponem. Tak jakby zawierał aż za dużo odżywczych "dobroci". Co wiązało się z tym, że już pod koniec dnia miałam nieprzyjemne, nieświeże włosy. Jest to produkt, który może się spodobać osobom o przesuszonych włosach, moje do takich nie należą.

Kolejny szampon, który używałam, jest produktem firmy Joanna i należy do popularnej serii "Z apteczki Babuni"
Zdjęcie jest pożyczone z googli, niestety nie posiadam własnego, ponieważ...bardzo szybko sprezentowałam ten szampon koleżance. Niestety, okazał się jeszcze gorszy niż pokrzywowy z Evy Natury. Moje włosy nie są cienkie i delikatne, aczkolwiek wypadają. Skusiłam się na ten produkt głównie dlatego, iż jak już wspominałam, lubię szampony ziołowe. Nie przeszkadza mi to, że słabo się pienią czy niezbyt przyjemnie pachną - zwykle bardzo dobrze służyły moim włosom. Niestety, Apteczka Babuni zawiodła mnie na całej linii. Włosy, po kontakcie z tym szamponem, stawały się sianowate i nieprzyjemne w dotyku. W dodatku nie były zbyt dobrze oczyszczone. Czym prędzej pozbyłam się tego "szkodnika".

W akcie desperacji sięgnęłam po znany wszystkim szampon Familijny
Szampon jest tani - pół litrowa butla kosztuje około 5 zł. Bardzo krótki skład i zapach landrynek przekonał mnie do zakupu. Szampon dość dobrze się pieni, pięknie (moim zdaniem) pachnie. Wadą może być butelka - ja swój przelałam do wygodnej butelki z pompką, która została mi po zużyciu jakiegoś żelu pod prysznic. Główną zaletą produktu jest...oczyszczanie. Włosy naprawdę "skrzypią" z czystości. Po wysuszeniu są wspaniałe - sypkie i błyszczące. Myślałam, że moje kłopoty się skończyły. Byłam w błędzie. Czar prysnął po kilku użyciach. Szampon ciągle dobrze oczyszczał, chyba aż za bardzo i moje włosy postanowiły się zbuntować - przetłuszczały się z prędkością światła. Trzymam go w łazience na wypadek, gdybym musiała zmyć jakiś olej z włosów lub maseczkę.

No i ostatnia pozycja, na razie lider rankingu, znany powszechnie lawendowy szampon z Ziai.
Nie będę ukrywać - ostatnio trochę obraziłam się na Ziaję. Ich kremy zaczęły mnie zatykać i zniechęciłam się do tej firmy. Ale, w akcie desperacji, postanowiłam spróbować z tym szamponem. Do kompletu kupiłam jeszcze nie mniej znaną odżywkę Isany z olejkiem z Babassu i zaczęłam kurację. Na początku było tak sobie, ale nie poddawałam się. Po prawie miesiącu używania widzę znaczną poprawę. Nie używam odżywki do każdego mycia, kładę ją od połowy włosów, by ich dodatkowo nie obciążać i muszę stwierdzić, że jest lepiej. Włosy są błyszczące i czyste. Jeśli chodzi o sam szampon, to mogę powiedzieć, że dosyć dobrze się pieni, ale jest średnio wydajny, co dla mnie jest plusem. Na początku plątał mi włosy, jednak po pewnym czasie problem ustąpił. Myślę, że uda mi się wykończyć całą butelkę.

Jakie są moje plany po Ziai? Otóż zamierzam kupić mydełka do mycia włosów ze strony dosyć już znanej w blogowym świecie, oto link: http://mydlarnia-tuli.pl/ A później może zwyczajnie powrócę do mojej ukochanej czarnej rzepy.

Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca tego posta. Pozdrawiam i zachęcam do częstego odwiedzania Elegancji - Francji.
Kasia